Magia, czary, oczarowanie. Od Beaty Bilińskiej ani oczu, ani tym bardziej uszu nie mogłam oderwać. Co za pianistka. Co za osobowość. Co za kobieta!
Wyobraźcie sobie, jak na scenę wchodzi wysoka, posągowa blondynka, w długiej do ziemi, szmaragdowej, połyskliwej sukni, z materiału idealnie układającego się na ciele, skrojonego na wzór greckiej szaty. Kątem oka widzicie, że strój pianistki komponuje się z elegancką w swojej prostocie, zielono-białą kwiatową dekoracją sceny. Kobieta zasiada przy fortepianie, unosi ręce i zaczyna grać. Skupia na sobie i na muzyce, a są w tej chwili jednym, całą uwagę publiczności. Sypią się jeden za drugim młodzieńcze preludia: Szymanowskiego, Kilara, Henryka Mikołaja Góreckiego i Pawła Mikietyna. Grane z pamięci, chociaż wykonawcy muzyki współczesnej często sięgają po nuty na scenie, ze względu na jej specyfikę.
Czasem płynie spokojna melodia, często spadają na słuchaczy kaskady dźwięków. Piękne, delikatne piano, wbijające w fotel forte, delikatność i moc, wirtuozowska precyzja i muzykalność. Mimika, gesty, postawa ciała - naturalnie podkreślają to, co w danej chwili jest grane. Niczego nie jest za dużo, niczego za mało. I jeszcze niby drobiazg, ale jakże w ostatecznym odbiorze ważny. Pani Beata myśli o publiczności, i o tym, by za wcześnie (czyli przed zagraniem jakiejś całości) nie zaklaskała. Takie przedwczesne brawa niepotrzebnie wprawiają wszystkich w zakłopotanie. Pianistka wyraźnie dawała znać, zawieszeniem ręki nad klawiaturą, kiedy jeszcze nie jest na nie czas, a opuszczeniem jej do siedziska, że już można. W drugiej, kameralnej części wtorkowego koncertu w filharmonii, artystka pokazała jeszcze jedną piękną umiejętność - radość z muzykowania z innymi. Na scenie towarzyszyli jej: Marek Mleczko (obój), Roman Widaszek (klarnet) i Paweł Solecki (fagot plus... fagotowy balet). Zagrali w różnych konfiguracjach utwory Marcela Chyrzyńskiego, Michaiła Glinki i Francisa Poulenca. Bilińska, której osobowość sceniczna jest hipnotyzująca, umiejętnie wtopiła się w zespół i widać było, że zależy jej na tym, aby żadnego z muzyków nie zdominować.
Zaraz po wyjściu z koncertu łapałam dyrektora artystycznego FPP Jana Popisa, by uzyskać jedno zapewnienie - że panią Bilińską (którą zresztą na jednym z poprzednich festiwali też miałam przyjemność słuchać i opisywać) jeszcze w Słupsku będziemy gościć. Usłyszałam, że tak. Uff....
Anna Marecka - Głos Pomorza
Czytaj więcej: http://www.gp24.pl/wiadomosci/slupsk/a/blog-festiwalowy-51-fpp-wieczor-czwarty-zdjecia-wideo,12478285/
51. Festiwal Pianistyki Polskiej
12.09.2017 BEATA BILIŃSKA solo i kameralnie z Krakowskim Triem Stroikowym w
składzie:
MAREK MLECZKO - obój
ROMAN WIDASZEK - klarnet
PAWEŁ SOLECKI - fagot
Magia, czary, oczarowanie. Od Beaty Bilińskiej ani oczu, ani tym bardziej uszu nie mogłam oderwać. Co za pianistka. Co za osobowość. Co za kobieta!
Wyobraźcie sobie, jak na scenę wchodzi wysoka, posągowa blondynka, w długiej do ziemi, szmaragdowej, połyskliwej sukni, z materiału idealnie układającego się na ciele, skrojonego na wzór greckiej szaty. Kątem oka widzicie, że strój pianistki komponuje się z elegancką w swojej prostocie, zielono-białą kwiatową dekoracją sceny. Kobieta zasiada przy fortepianie, unosi ręce i zaczyna grać. Skupia na sobie i na muzyce, a są w tej chwili jednym, całą uwagę publiczności. Sypią się jeden za drugim młodzieńcze preludia: Szymanowskiego, Kilara, Henryka Mikołaja Góreckiego i Pawła Mikietyna. Grane z pamięci, chociaż wykonawcy muzyki współczesnej często sięgają po nuty na scenie, ze względu na jej specyfikę.
Czasem płynie spokojna melodia, często spadają na słuchaczy kaskady dźwięków. Piękne, delikatne piano, wbijające w fotel forte, delikatność i moc, wirtuozowska precyzja i muzykalność. Mimika, gesty, postawa ciała - naturalnie podkreślają to, co w danej chwili jest grane. Niczego nie jest za dużo, niczego za mało. I jeszcze niby drobiazg, ale jakże w ostatecznym odbiorze ważny. Pani Beata myśli o publiczności, i o tym, by za wcześnie (czyli przed zagraniem jakiejś całości) nie zaklaskała. Takie przedwczesne brawa niepotrzebnie wprawiają wszystkich w zakłopotanie. Pianistka wyraźnie dawała znać, zawieszeniem ręki nad klawiaturą, kiedy jeszcze nie jest na nie czas, a opuszczeniem jej do siedziska, że już można. W drugiej, kameralnej części wtorkowego koncertu w filharmonii, artystka pokazała jeszcze jedną piękną umiejętność - radość z muzykowania z innymi. Na scenie towarzyszyli jej: Marek Mleczko (obój), Roman Widaszek (klarnet) i Paweł Solecki (fagot plus... fagotowy balet). Zagrali w różnych konfiguracjach utwory Marcela Chyrzyńskiego, Michaiła Glinki i Francisa Poulenca. Bilińska, której osobowość sceniczna jest hipnotyzująca, umiejętnie wtopiła się w zespół i widać było, że zależy jej na tym, aby żadnego z muzyków nie zdominować.
Zaraz po wyjściu z koncertu łapałam dyrektora artystycznego FPP Jana Popisa, by uzyskać jedno zapewnienie - że panią Bilińską (którą zresztą na jednym z poprzednich festiwali też miałam przyjemność słuchać i opisywać) jeszcze w Słupsku będziemy gościć. Usłyszałam, że tak. Uff....
Anna Marecka - Głos Pomorza
Czytaj więcej: http://www.gp24.pl/wiadomosci/slupsk/a/blog-festiwalowy-51-fpp-wieczor-czwarty-zdjecia-wideo,12478285/
51. Festiwal Pianistyki Polskiej
12.09.2017 BEATA BILIŃSKA solo i kameralnie z Krakowskim Triem Stroikowym w
składzie:
MAREK MLECZKO - obój
ROMAN WIDASZEK - klarnet
PAWEŁ SOLECKI - fagot